top of page

Mazurski relaks

Od dłuższego czasu nosiłem się z zamiarem stworzenia krótkiej relacji opisującej wyjazd do Polski w sierpniu 2012, a mówiąc dokładniej ostatnie 10 dni spędzone na Mazurach. Trochę czasu już minęło ale zawsze było coś ważniejszego na głowie. Korzystając więc z tego iż sezon dopiero się rozpocznie postanowiłem „sklecić” kilka słów okraszonych licznymi zdjęciami.

No ale po kolei. W ubiegłym roku postanowiliśmy spędzić miesiąc wakacji w Polsce – wiadomo rodzina, znajomi, mnóstwo spraw do załatwienia. 10 ostatnich dni pobytu w kraju to miał być czysty relaks – urlop na Mazurach. Postanowiłem że zabiorę jedynie sprzęt do spinningu i trochę przynęt. Miałem zamiar uzupełnić zapasy w Polsce – jak wiadomo ceny są przystępniejsze i można się zaopatrzyć w artykuły niedostępne w Szkocji. Do tego w planach były też zasiadki na białą rybę, gdyż te kilka dni na Mazurach mieliśmy spędzić razem z teściami – teść jest zwolennikiem łapania na spławik, feeder’a i temu podobne metody. Ja za nimi nigdy nie przepadałem, zawsze nudziło mnie przesiadywanie nad wodą i wpatrywanie się w spławik. Jednak z czasem zacząłem dostrzegać pozytywne strony tych metod i polubiłem je. Tak więc wszystko było zaplanowane, sprzęt spakowany, pogoda zapowiadała się dobrze. Na cały okres pobytu mieliśmy wykupioną łódź, teść dysponuje własnym silnikiem elektryczny – wszystko dopięte na ostatni guzik.

Zaczęliśmy już pierwszego dnia po przyjeździe, jak wiadomo gdy wędkarz ma 50 metrów do wody to ciężko go utrzymać. Od początku postanowiliśmy ponęcić głównie w jednym miejscu żeby po kilku dniach móc cieszyć się z wyników i nie uganiać po całym jeziorze za rybami. Większość czasu spędzaliśmy na łapaniu płoci, leszczy i drobnicy, której w wodzie było mnóstwo. Dodatkowo próbowałem trochę pospinningować, niestety bez rezultatu. Czasami ławice okoni lub jakiś samotny szczupak dawały o sobie znać, jednak nie udało się ich przechytrzyć na gumy, blaszki czy woblery. Jedynie garbusy dawały się złapać na czerwonego robaka, jednak to już nie to samo.

Próbowaliśmy o różnych porach dnia, wczesnym rankiem w towarzystwie bobrów, wieczorami przy zachodzącym słońcu, kilka razy nocą. Pełnia trochę pokrzyżowała nam szyki, jednak tylko raz zeszliśmy z łodzi o kiju – właśnie podczas pełni.

Ciężko byłoby zliczyć ile płoci, leszczy i uklei udało nam się złapać – jedno jest pewne – było ich duuużo. Do tego kilka okoni i czego można chcieć więcej. Pogoda dopisała, ryby także. Piękne widoki, cisza i spokój – polecam wszystkim.

BUBALEG

bottom of page