top of page

Pomysł wyjazdu nad Castlehill Fishery zrodził się już jakiś czas temu podczas jednej z wielu moich „pogaduszek” z Eagle’em w pracy. Oprócz nas w wyprawie uczestniczyli związani z naszym portalem: kurek i eligijus oraz dwójka znajomych: Michał i Jurek. Z Kirkcaldy startujemy o 7:45 i po około 40 minutach jesteśmy na miejscu. Szybkie załatwienie formalności z właścicielem i zaczynamy pakowanie sprzętu na łodzie. Dzielimy się na dwuosobowe zespoły i ruszamy pełni nadziei na spotkanie z rybami. Razem ze mną płynie kurek – mój przyjaciel nie tylko od wędkarskich przygód. W drugiej łajbie wędkują Eagle i eligijus, a w ostatniej wspomniana dwójka znajomych Jerzy i Michał. Oprócz nas po jeziorze pływa jeszcze jedna łódka, a na brzegu widać kilka wędkujących osób.


Podczas tej wyprawy postanawiamy „przetestować’ sondę, którą ostatnio

nabył kurek. Na początek wybieramy miejscówki w przybrzeżnej strefie,

obławiamy zatoczki a przy okazji sprawdzamy głębokość łowiska.

Sonda pokazuje nam od 1,5 do ponad 30 metrów głębokości.

My staramy się wędkować na głębokościach w przedziale 2,5 do 8 metrów.

Od czasu do czasu na ekranie „echa” widać przepływające rybki.

Ale efektów nie widać. Około 12.00 podpływamy do kolegów i robimy sobie,

krótką przerwę w środkowej strefie jeziorka. Kilka łyków kawy i kanapki

wzmagają w nas chęć do dalszych łowów. Rozpływamy się i dalej próbujemy

biczować wodę. Próbujemy całego wachlarza spinningowych przynęt,

jednak bezowocnie. Wędki z ‘martwymi rybkami” też stoją jak zaczarowane.

Około 16.00 część ekipy postanawia zakończyć wędkowanie.

Zostaję ja, kurek i Eagle. Ładujemy się na jedną łódkę i postanawiamy jeszcze obrzucać kilka miejsc nieopodal przystani.

Jednak i to nie przynosi efektów Przy okazji wdajemy się w rozmowę z innym wędkującym z łodzi ale on również kończy dzisiejszy dzień

z pustym kontem. Około 17.00 zawijamy do „portu”, cumujemy łodzie i pakujemy sprzęt do samochodu. Czas wracać do domu.

Podczas drogi powrotnej debatujemy nad przyczynami naszego dzisiejszego niepowodzenia.


Reasumując, uważam jednak że wyjazd był bardzo udany i przyjemny. Pogoda dopisała, Zebraliśmy dość dużo istotnych informacji na temat głębokości łowiska, „przetestowaliśmy” masę przynęt, a to na pewno zaowocuje wynikami podczas kolejnych wyjazdów. Było to moje drugie wędkowanie na Castlehill (pierwszym razem byliśmy tam z Eagel’em jeszcze w styczniu) zakończone zerowym dorobkiem. Ale jestem pewien, że jeszcze w tym sezonie wrócę nad tą wodę. Jak mówi przysłowie: „Do trzech razy sztuka", więc wychodzi, że następnym razem może być tylko lepiej. Kto wie? Wypada mieć nadzieję że właśnie tak będzie. Z wędkarskim pozdrowieniem.

Esox

Castlehill nadal niezdobyte. (pierwszy wypad Pike Hunters Team)

bottom of page